Wyruszyliśmy
bladym świtem w trójkę (sensei Kuba, Zaza i ja).
Mknęliśmy
niczym Hołowczyc niebieskim bolidem formuły superpierwszej i zanim się
obejrzeliśmy byliśmy w Warszawie. Na miejscu odstawiliśmy naszą „maskotkę” do
tymczasowego lokum i udaliśmy się na pierwszy trening. Na początku byłem
onieśmielony liczbą ludzi w kolejce do zapisów i na trybunach. Nie trwało to
długo ponieważ szybko udzieliła mi się świetna atmosfera (hm… psychologia
tłumu?).
Po
rozgrzewce rozpoczął się trening.
Sensei
Cognard mówił po francusku, byłem więc bardzo wdzięczny za tłumaczkę (Marysię), która
starała się wiernie oddać znaczenie słów mistrza.
Ponieważ na
macie panował lekki ścisk, przydały się lekcje sensei Kuby o myśleniu i
rozglądaniu się w trakcie upadania, żeby nikomu (w tym sobie) nie wyrządzić
krzywdy.
Trening z
tak dużą liczbą osób miał też bardzo fajny aspekt, mianowicie niemal nie zdarzyło
się abym tego i następnego dnia ćwiczył dwa razy z tą samą osobą :).
Wykorzystując
również niesamowite stężenie zaawansowanych osób na macie, rozpocząłem swoje
prywatne polowanie na osoby w hakamach :). Jako żądny wiedzy i umiejętności adept miałem
nadzieję wykorzystać sytuacje i nauczyć się od nich jak najwięcej. Polowanie
kilkukrotnie zostało uwieńczone sukcesem i muszę przyznać, że bardzo miło będę
je wspominał.
Miałem
również możliwość bliższego kontaktu z sensei Cognardem gdy tłumaczył mi jak
wykonać jedną z technik, a z jego ust nie znikał serdeczny uśmiech.
Po sobotnich
treningach odbyły się egzaminy na wyższe stopnie mistrzowskie.
Miło było
popatrzeć na zmagania mistrzów, najbardziej w pamięć zapadły mi zmagania z
bronią i kilkoma uke. To była prawdziwa uczta dla oczu.
Nocleg
miałem w bardzo wygodnym i dużym „łóżku” w hotelu „Gwardia”. Spanie na macie
było dla mnie nowym doświadczeniem i muszę przyznać, że bardzo mi się podobało.
Mam nadzieję to jeszcze powtórzyć. Pobudka w miejscu treningu miała jeszcze ten
plus, że nie trzeba się było zbyt wcześnie zrywać, żeby dobiec/dojechać na
treningi następnego dnia :P.
Po egzaminie w dniu poprzednim, miałem
nadzieję, że niedzielne treningi będą wypełnione bronią. Niestety broń została
ograniczona do zaledwie kilku technik, po czym znów przeszliśmy do technik
ręcznych. W takim systemie dotrwaliśmy do końca dnia drugiego.
Na koniec
stażu bolał mnie każdy atom mojego ciała, a każdy krok stanowił nie lada wyzwanie,
Mimo to
bananowy kształt moich ust utrzymywał się do momentu gdy uświadomiłem sobie, że
trzeba jeszcze wrócić do Rzeszowa i mina mi trochę zrzedła.
Na szczęście
dzięki uprzejmości koleżanki Asi mieliśmy możliwość odsapnąć trochę popijając
niesamowicie krzepiącą herbatę.
Droga
powrotna mimo zmęczenia i padającego deszczu przebiegła bezpiecznie i w
pogodnej atmosferze. Około 22 czasu letniego dotarliśmy do celu.
Bardzo się
cieszę, że mogłem uczestniczyć w tym stażu. Sporo się na nim nauczyłem i mam
nadzieję,
że jeszcze w
wielu takich stażach wezmę udział.
Bardzo
gorąco polecam takie wyjazdy, możliwość uczenia się z tyloma ludźmi jest
naprawdę fantastycznym doświadczeniem i daje spore możliwości rozwoju.
Pozdrawiam
Michał