wtorek, 25 maja 2010

Staż w Łańcucie

W ramach uzupełniania zaległości i tworzenia jakiejś tam treści na blogu, kilka kolejnych wpisów będzie poświęconych wydarzeniom minionym, co nie znaczy, że nieważnym. Wręcz przeciwnie - będą to wydarzenia na tyle ciekawe, że warto na nie poświęcić kilka linijek tekstu i kilka chwil na przeczytanie. Więc do dzieła.

W dniach 23-24 kwietnia AD 2010 w Łańcucie odbył się staż pod okiem Michała Arcta sensei 4 dan, którego organizatorem był nasz dobry kolega, Mirek Omiatacz sensei 1 dan - szef lokalnej sekcji Aikido. W związku z faktem, że zaproszono nas do wspólnego ćwiczenia, a z Rzeszowa do Łańcuta odległość niewielka (coś ze dwa rzuty beretem), postanowiliśmy na staż się wybrać i rozerwać trochę. Już dawno nie widziałem rzeszowskiej ekipy w tak silnym składzie wyjeżdżającej na staż. Serce rośnie, moi mili, na tak wspaniały widok, otóż wyobraźcie sobie Kubsznego, Rumcajsa, Młodą, Rafała, Miśka i jeszcze mnie na doczepkę w jednym samochodzie i jednym busie (niestety nie mamy vana:)). 



W związku z różnymi innymi obowiązkami nie mogliśmy się pojawić na piątkowym treningu i dopiero sobota wchodziła w rachubę. Droga do Łańcuta upłynęła w spokojnej i wesołej atmosferze, pełnej wspominek z poprzednich wyjazdów (przyzwoitość nakazuje przemilczeć ten temat;]). Na miejscu zastaliśmy Młodą i Rumcajsa (to oni jechali busem)... a może my byliśmy pierwsi... niestety nie pamiętam tego, ale nie to jest tematem. Szybko okazało się, że treningów będzie trzy, w tym jeden z jo na świeżym powietrzu. Dowiedzieliśmy się także o egzaminach, ale, końcem końców, podszedł do nich tylko Rumcajs. 

W tym miejscu pragnę serdecznie pogratulować koledze Rumcajsowi zakończonego sukcesem egzaminu na 2 kyu. Kubszny, jako lokalny watażka na Rzeszów i okolice, poprosił Rumcajsa o założenie hakamy, więc sukienkowców mamy już trzech:). Potrójne 'hip hip, hurra' na ich cześć:)!

Treningi były spoko, techniki ciekawie dobrane i przedstawione, ble ble ble... i w ogóle super. Wybaczcie, że nie będę relacjonował każdego treningu minuta po minucie, ale chyba nie ma sensu. 

Do przyjemniejszych elementów dnia stażowego z pewnością należało wspólne, rzeszowskie, wyjście na obiad. Tylko biedny Rumcajs nie poszedł z nami, bo się do egzaminu przygotowywał (hehe, jak zwykle na ostatnią chwilę:P). Łańcut to ładne miasto, pogoda nam dopisała, żarcie było bardzo smaczne i niedrogie - czegóż chcieć więcej:)? Posiedzieliśmy sobie, pogadali, pojedli, a potem z uśmiechem na ustach wróciliśmy na trening. 

Odbył się egzamin. Rumcajs wypadł bardzo dobrze. Brawo:).

Potem już tylko: pożegnania, przebranie się, droga powrotna i dom.

Spoko.

tomek

1 komentarz:

  1. Tak właśnie było. Szkoda tylko, że nie ma opisu żadnej batalistycznej scenki z egzaminu :-> Całkiem fajnie i rzetelnie napisane, brawo dla autora,sława!

    r.

    OdpowiedzUsuń